Ten sam stok narciarski po jednej stronie granicy może przyjmować turystów, a po drugiej – nie. Przeczytaj o napięciach na francusko-szwajcarskiej granicy w Alpach.
Tak jak w pozostałych francuskich ośrodkach narciarskich, alpejskie miasteczko Chatel musiało zamknąć swoje wyciągi na czas Świąt Bożego Narodzenia z powodu obostrzeń związanych z koronawirusem.
Jednak zaledwie 5 km dalej amatorzy białego szaleństwa szusują sobie w najlepsze po tych samych stokach – po drugiej stronie granicy ze Szwajcarią. Tam, w rejonie Dents du Midi, restrykcje nie są tak surowe.

Burmistrz Chatel, Nicolas Rubin, był tak wburzony taką różnicą w podejściu do pandemii koronawirusa w leżącej nieopodal Szwajcarii, że na znak protestu na tydzień wywiesił w oknach ratusza flagi Szwajcarii.
„Oczywiście, że się martwimy, ponieważ wraz z zamknięciem naszego ośrodka taka sytuacja bardzo negatywnie wpływa na morale i samopoczucie mieszkańców” – mówi burmistrz agencji Reuters.
Jean-Francois Vuarand – szef departamentu turystyki w Chatel – dodaje, że ruch turystyczny pod koniec roku zwykle generuje aż jedną piątą wpływów z sezonu zimowego do miejskiej kasy.
„Sęk w tym, że bardzo trudno ludziom zrozumieć, że na granicy, w dwóch leżących tuż obok siebie obszarach, są dwa tak różne podejścia do tej samej kwestii” – mówi.
Quentin Decoursier, właściciel leżącej po francuskiej stronie restauracji Le Comptoir, uważa taką rozbieżność za skrajnie niesprawiedliwą:
„Wkrótce mnóstwo Francuzów skorzysta z tej sytuacji, przekroczy granicę i pojedzie tam. Nie rozumiemy, dlaczego my nie mamy takiego samego prawa do prowadzenia naszej działalności” – mówi.
Stoki narciarskie w czasach zarazy
Zarówno Francja, jak i Szwajcaria, mają podobny poziom zakażeń oraz zgonów. Szwajcarskie władze pozwoliły kantonom decydować o tym, czy wyciągi mogą bezpiecznie działać. Mimo to Sebastien Epiney, dyrektor ds. turystyki w Dents du Midi twierdzi, że ich wspólnota również z powodu obostrzeń żyje na krawędzi:
„Rzucamy wszelkie nasze siły i środki, żeby zapewnić bezpieczeństwo odwiedzającym, ale nad naszymi głowami wciąż wisi miecz Damoklesa” – uważa.
Jeden z odwiedzających stoki po szwajcarskiej stronie, Francuz Yoan Perroud, tak podsumowuje tę sytuację:
„Dla mnie problemem nie są stoki narciarskie, ale to, co jest za nimi”. Uważa, że ruch na świeżym powietrzu nie jest niebezpieczny. To bary i restauracje – które utrzymują stoki – są według niego problemem.
Przeczytaj też: Narty w Europie. Prawie wszystkie ośrodki narciarskie zamknięte
Na narty na Słowacji tylko z negatywnym wynikiem testu na koronawirusa