Adam Woronowicz - czy jako dziecko był łobuzem? [PODCAST]  - Radio Pogoda - słuchaj radia
Strona główna » Adam Woronowicz – czy jako dziecko był łobuzem? [PODCAST] 

Adam Woronowicz – czy jako dziecko był łobuzem? [PODCAST] 

Dowiedz się, za co Adam Woronowicz dostał nagrodę w liceum i jak radził sobie z nauką. Posłuchaj rozmowy o dzieciństwie popularnego aktora z Anną Stachowską w Radiu Pogoda.

Ostatnie lata to dla niego pasmo sukcesów i świetnych ról. Trudno jest wymienić wszystkie kreacje aktorskie, które stworzył i za które był wielokrotnie nagradzany. „Mayday”, „Drogówka”, „Diagnoza”, „Skazana”, Pakt”, „Kod genetyczny” „Teściowie” czy „The Office” – to tylko niektóre z nich. Na swoim koncie ma również świetną rolą księdza Popiełuszki w filmie „Popiełuszko. Wolność jest w nas”, Hermanna von Kraussa w filmie „Kamerdyner” czy weterynarza Lucjana Staniaka w „Czerwonym pająku”.  W kinach pojawił się nowy film, „Ślub doskonały” z błyskotliwymi dialogami i humorem w doborowej obsadzie w reż. Nicka Morana, gdzie wcielił się w postać Pana Młodego;

Przeczytaj fragment wywiadu: 

Anna Stachowska: Podobno teraz bardziej zwracasz uwagę na to, z kim pracujesz? 

Adam Woronowicz: Tak. Bardzo przyjemne było kiedyś, jak usłyszałem od Wiktora Zborowskiego, że bardziej patrzy na to z kim, niż w czym. Na początku się z tego zaśmiałem, ale potem doszedłem do wniosku, że rzeczywiście ma to ogromną siłę przełożenia. 

A.S.: Kiedy oglądamy teraz wszystkie nowe produkcje, nie tylko film czy serial, ale nawet teatr, to głównie widać Ciebie. Wiem, że wiele lat intensywnie nad tym pracowałeś. Ciekawe jest dla mnie to, że każdą rolę zaczynasz od “butów”. Może wyjaśnij, dlaczego? 

A.W.: Z tymi butami jest różnie. Rzeczywiście, coś w tym jest. Ja do tego podchodzę z pewnym dystansem. Wszystko zaczęło się w szkole teatralnej, gdzie na drugim roku miałem okazję spotkać kogoś, kto później był dla mnie mentorem – profesora Zbigniewa Zapasiewicza. On rzeczywiście w jednym ze swoich wywiadów powiedział, że rolę zaczyna od konstruowania, czyli od “butów”, czegoś, w czym postać chodzi. To jest taka stara dobra szkoła tworzenia ról, postaci. Czasy, w których on był młody i zdawał do szkoły teatralnej, to były lata 50., potem 60. To zupełnie inny okres, inny repertuar, teatr współczesny, Erwin Axer.

Jednak z tymi przykładami i przekazywaniem wiedzy jest różnie. Młody człowiek patrzy na tego profesora, nauczyciela i można dużo gadać, ale tak na dobrą sprawę, ważniejsza jest obserwacja. Dużo się uczyliśmy, chodząc do teatru, oglądając, w czym dany profesor gra i jak to robi.  

To, co działo się w teatrze po 50. i 60. roku to zamierzchła epoka i nie ma co do tego wracać. W każdym razie doświadczenie, które gdzieś tam przy pracy ze starymi aktorami nabył, próbował w taki nienachalny i bardzo delikatny sposób nam przekazać. Jednak z tymi przykładami i przekazywaniem wiedzy jest różnie. Młody człowiek patrzy na tego profesora, nauczyciela i można dużo gadać, ale tak na dobrą sprawę, ważniejsza jest obserwacja. Dużo się uczyliśmy, chodząc do teatru, oglądając, w czym dany profesor gra i jak to robi.  

To był bardzo ciekawy etap. Takiej bryndzy w dosłownym tym słowa znaczeniu, bo była naprawdę duża bieda i nie mieliśmy pieniędzy nawet na jedzenie, więc mieszkało się w akademikach.

Okres, kiedy się uczyłem, był specyficzny. Początek lat 90., totalna bryndza na zewnątrz, w centrum szczęki, przy Pałacu Kultury i Nauki karuzela, tam Stadion 10-lecia, no taki trochę Ułan Bator. W tych szczękach przy Pałacu Kultury i Nauki, na tym Stadionie 10-lecia powstawały fortuny. To był bardzo ciekawy etap. Takiej bryndzy w dosłownym tym słowa znaczeniu, bo była naprawdę duża bieda i nie mieliśmy pieniędzy nawet na jedzenie, więc mieszkało się w akademikach. Przede wszystkim był to fantastyczny czas nauki. 

A.S.: I pewnie twórczy? 

A.W.: Tak, mieliśmy swój twórczy moment. Człowiek zamykał się przed szarą i ponurą rzeczywistością, czasem transformacji, który dawał ludziom ostro w kość. Wokół nas było wiele smutnych historii, a my się na wszystko zamykaliśmy i udawaliśmy, że jesteśmy artystami. Znaczy, nie udawaliśmy, tylko byliśmy nimi.

Adam Woronowicz i jego współlokatorzy

A.S.: I kto by przypuszczał, że po latach będziecie mieć na koncie takie wspaniałe osiągnięcia, prawda? Zresztą byłeś w pokoju z Marcinem Dorocińskim? 

A.W.: Tak, byliśmy, mieliśmy taki wspólny moment, bo często wymienialiśmy się tymi współlokatorami. Potem trafiłem do bardzo fajnego pokoju z Andrzejem Majchrzakiem oraz Tomkiem Platą, którzy studiowali wiedzę o teatrze i nie miałem z nimi łatwo. [śmiech] Mogę powiedzieć, że chłopaki mnie naprawdę nauczyli porządku, takiego konkretu. Mieli parę książek przeczytanych, więc te dyskusje były bardzo fajne. Dobrze to wspominam. 

A.S.: W dzieciństwie też przecież dużo czytałeś, byłeś bardzo często w bibliotece, wypożyczałeś dwunastotomowe encyklopedie. Historię masz w małym palcu. 

A.W.: Zdarzały się takie epizody i, mimo że wtedy już nie byłem dzieckiem, tylko licealistą, przytachałem tą dwunastotomową encyklopedię drugiej wojny światowej. Byłem jedyną osobą w liceum, która w ogóle ją wypożyczyła. To nie jest tak, że ją przeczytałem do deski, do deski, bo encyklopedia ma to do siebie, że raczej szuka się w niej jakichś tematów, które nas interesują. Zresztą to była radziecka encyklopedia drugiej wojny światowej, przetłumaczona na język polski. Ja się trochę interesowałem takimi zmaganiami dotyczącymi drugiej wojny światowej, więc tak to po prostu wypożyczyłem. Moja mama była dość poważnie zaniepokojona, bo pewnego dnia jej syn przytargał do domu w okresie przedświątecznym, te dwanaście tomów i to było dość alarmujące. Pewnie nie byłaby zmartwiona, gdybym po prostu przyniósł dwanaście butelek piwa [śmiech], bo to wtedy była norma w klatkach.

W miarę się jakoś uczyłem w liceum, ale najbardziej mi zapadła w pamięć nagroda, którą dostałem za wypożyczenie największej ilości książek. Nawet zaprzyjaźniłem się z panią, która wtedy pracowała w bibliotece.

Wracam do tego z takim dużym jakimś rozrzewnieniem, bo po tym nawet nie dostawałem świadectw z czerwonym paskiem. W miarę się jakoś uczyłem w liceum, ale najbardziej mi zapadła w pamięć nagroda, którą dostałem za wypożyczenie największej ilości książek. Nawet zaprzyjaźniłem się z panią, która wtedy pracowała w bibliotece. Z tym czytaniem to też było różnie, no bo wiadomo, że nie czytałem od deski do deski, tylko szukałem pewnych interesujących tematów. Byłem częstym gościem w bibliotece, a książki mam do dnia dzisiejszego, co jest nawet dość upiorną rzeczą dla mojej rodziny, bo są one właściwie wszędzie.

Mam nadzieję, że kiedyś zapracuje na pomieszczenie, które nazwę biblioteką. 

Szkolne wyzwania gwiazdora filmu „Ślub doskonały”

A.S.: Twoja mama nie miała z Tobą lekko. Byłeś takim małym łobuziakiem, ale powiedziałeś jej kiedyś, że będzie z Ciebie dumna.

A.W.: To było trochę straceńcze. W tamtym czasie dorastaliśmy w zupełnie innej przestrzeni. Na pewno to, co nas wychowywało to przede wszystkim rówieśnicy i podwórka. Przynależność do grupy stała się dla nas bardzo ważna. Chociaż młodzi ludzie dzisiaj mają podobne nastawienie. Oczywiście, oni mają w ręku laptopy, komputery, telefony komórkowe, a duża część komunikacji odbywa się w internetowy sposób. Myślę sobie, że gdybyśmy my mieli taki sprzęt jak oni, to w ogóle byśmy z racji tego zniknęli. Natomiast, nie zmienia to faktu, że nie było wtedy telefonów i szło się w dwa, trzy miejsca, gdzie można było spotkać kolegów.

A.S.: Wy mieliście jeszcze wtedy jeden słynny sklep na osiedlu. 

A.W.: Tak, więc raczej trafić nie było trudno. Albo się szło tu, albo się szło gdzieś do jakiegoś dzikiego sadu. Lubiliśmy przekraczać granicę takich miejsc nieogrodzonych lub ogrodzonych i włazić tam na drzewa, odżywiać się dzikimi jabłkami, czy pić wodę z hydrantów. Zupełnie inaczej się wychowywaliśmy i ta przestrzeń była zupełnie odmienna, ale te miejsca znajdowały się bardzo blisko bloku.

Te różne wyprawy i zabawy nie szły w parze z moją nauką w szkole podstawowej. Myślę, że musiałem do tej nauki dojrzeć.

Załamka ze strony mojej mamy była dość poważna, bo jak doskonale wiesz, wywiadówki wyglądały w ten sposób, że panie wychowawczynie omawiały wszystkich po kolei, a tych najgorszych zostawiały sobie na sam koniec. Z racji mojego nazwiska i litery “W”, ja też byłem odczytywany na końcu, więc mama musiała wysłuchiwać najpierw tych dobrych uczniów, a potem tych z którymi jest dość duży problem. Nie chodziło tylko o jakieś sprawy związane z wychowaniem, ale także z nauką. Mój tata na wywiadówki nie chodził, wysyłał mamę, która wracała stamtąd totalnie załamana. Któregoś razu wiedząc, że nie będzie dobrze i czekają nas tzw. “dni milczenia”, postanowiłem powiedzieć mamie, że kiedyś będzie ze mnie dumna. Nie wiem, co mnie popchnęło do tych słów, ale fakt jest taki, że to się wydarzyło i nie jestem pewny, czy do tego wracaliśmy. Teraz mama często podkreśla, że summa summarum ta historia skończyła się happy endem.  

Któregoś razu wiedząc, że nie będzie dobrze i czekają nas tzw. “dni milczenia”, postanowiłem powiedzieć mamie, że kiedyś będzie ze mnie dumna.

Całego wywiadu z Adamem Woronowiczem możesz posłuchać tutaj:

Zobacz też:

Autor:

Zobacz więcej >