Piosenkarz, kompozytor, gitarzysta oraz autor tekstów, grający od 1997 roku w zespole „Pod budą”. Jego pierwszym instrumentem była mandolina, a debiutował już na Festiwalu Piosenki Studenckiej w 1970 roku. W 2020 roku obchodził jubileusz pięćdziesięciu lat występowania na estradzie.
6 grudnia odbyło się wyjątkowe spotkanie autorskie z Andrzejem Sikorowskim w Krakowskim Forum Kultury
Oto kilka fragmentów z rozmowy z artystą:
Anna Stachowska: Mówią o Tobie „niezwykły układacz melodii”. Brzmi to dla Ciebie dobrze?
Andrzej Sikorowski: „Układacz” nie do końca, a wynika to z tego, że ja nie jestem kompozytorem i zawsze to podkreślałem. Próbuję w sposób racjonalny i rozumny rozgraniczać kogoś, kto do napisanych tekstów dołącza jakąś melodię. Nawet jeśli zapisuje ją w nutach, to w dalszym ciągu jest to melodia piosenki. Dla mnie kompozytor kojarzy się z dużym nazwiskiem. Kompozytorem był Penderecki, czy Witold Lutosławski, czy wcześniej Mozart lub Bach. Natomiast mówienie o autorze piosenek kompozytor jest moim zdaniem lekkim nadużyciem.
Anna Stachowska: Żeby Ciebie spotkać, wystarczy wiedzieć po prostu, że w pewnych miejscach bywasz i można się „zaczaić” i uciąć sobie z tobą jakąś pogawędkę.
Andrzej Sikorowski: Nie trzeba się czaić. Jak jestem w Krakowie to prawie codziennie w Vis-à-vis, czyli w tak zwanym „zwisie”, bo tak mówimy żargonowo. Właśnie tam przychodzą znajomi, tam wydajemy od paru lat samorządną i niezależną gazetkę. Piszę do niej felietony. Gazetka ma jedną naczelną zasadę – nie ma tam nic o polityce. Tego tematu w ogóle nie wolno dotykać, bo polityka jest obrzydliwa, a dotykanie jej powoduje, że trzeba myć ręce.
„Polityka jest obrzydliwa, a dotykanie jej powoduje, że trzeba myć ręce”
Anna Stachowiak: Mieliśmy w Radiu Pogoda plebiscyt dla słuchaczy na ulubioną piosenkę Twojego wykonania. Która jest Ci najbliższa?
Andrzej Sikorowski: To jest trudne pytanie. Ja nie jestem czułym i troskliwym ojcem swoich piosenek. Najstarsze piosenki muszę często powtarzać, ponieważ ludzie na nie czekają. Ja nimi jestem trochę znudzony, bo jak ten sam tekst śpiewam cztery tysiące razy, to w pewnym momencie muszę bardzo nad sobą panować, by w trakcie nie obserwować nóg Pani, która siedzi w pierwszym rzędzie. Najbardziej lubię piosenki, które ostatnio napisałem, bo się nimi jeszcze nie znudziłem. One są dla mnie cały czas świeże i sprawdzają się w odbiorze z publicznością. Za każdym razem próbuję zobaczyć, jak publiczność na nie reaguje. To jest dla mnie istotne. Wtedy myślę, czy trzeba coś zmienić w interpretacji lub tekście, czy w samej linii melodycznej. Teraz najbardziej lubię utwór, którego jeszcze nigdzie nie opublikowałem. Napisałem go z Sewerynem Krajewskim, z moim tekstem, a jego muzyką.
„Ja nie jestem czułym i troskliwym ojcem swoich piosenek.”
Nowa piosenka nazywa się „Co powiemy naszym dzieciom” i wydaję mi się fajna. Zresztą moja małżonka potwierdza moje zdanie. U mnie w domu taka „cenzura” jest dość istotna, a biorą się za nią małżonka, córka i wnuczka. Kiedy mówią, że dana piosenka nie jest dobra, to się denerwuję, ale potem okazuje się bardzo często, że one mają rację. Możliwe, że jestem czasami pozbawiony dystansu do tego, co robię, bo człowiekowi się wydaje, że coś zaskoczyło i jest świetne.
Raz w życiu przyszedł mi pomysł po wypiciu pewnej ilości alkoholu. Notując to, byłem wręcz przekonany, że nobel wisi w powietrzu. Na drugi dzień, jak przyszedłem do siebie i to przeczytałem, natychmiast wyleczyłem się z pisania czegokolwiek pod wpływem alkoholu. Był to taki stek bzdur, chociaż w danym momencie wydawało mi się wręcz zupełnie odwrotnie.
Anna Stachowiak: Jeszcze wracając do takiej starszej ukochanej melodii, chciałabym spytać, czy może jednak masz jakąś, która jest dla ciebie szczególna?
Andrzej Sikorowski: Lubię „Balladę o ciotce Matyldzie”. To jest piosenka, która opowiada o mojej rzeczywistości. Ja się wychowałem w czynszowej kamienicy i takie Panie skazane na emeryturę w towarzystwie pięciu kotów, czy jakiegoś pieska, spotykałem codziennie na ulicy i to było zupełnie coś dla mnie oczywistego. Ja się wychowywałem w kamienicy, w której po wojnie mieszkali ludzie z różnych stron Polski w sublokatorskich mieszkaniach. Gnieździliśmy się czasami po parę rodzin na niewielkim metrażu. Kiedy dzisiaj sobie o tym myślę, to żyliśmy dość zgodnie, chociaż równocześnie biednie. Ja cały czas to wspominam z dużym sentymentem, ale ogólnie młodość się wspomina z dużym sentymentem.
Anna Stachowiak: Ja jeszcze wrócę do tej piosenki. Według plebiscytu Radia Pogoda, najlepszą, najpiękniejszą piosenką jest utwór pt. „ Nie przenoście nam stolicy do Krakowa”. Zresztą z tekstami i piękną muzyką naszego gościa.
Miło mi, że tak jest. Może się to brać z faktu, iż ta piosenka się przebiła, więc więcej ludzi ją słyszało, poznało. Możliwe też, że wiele osób się z moją tezą identyfikuje, by tej stolicy nie przenosić. Szczerze mówiąc: po co nam tu sejm?
Anna Stachowiak: To będą już 52 lata na scenie czy jednak 50?
Andrzej Sikorowski: W zasadzie już 52, ale Pandemia opóźniała koncert jubileuszowy, więc był on przekładany wielokrotnie. Ja to liczę od debiutu, który miał miejsce w 1970 roku w grudniu na Festiwalu Piosenki Studenckiej, gdzie dostałem pierwszą nagrodę za piosenkę autorską. Wtedy festiwal był rozgrywany w dwóch kategoriach, osobno oceniano autorów piosenek, a osobno wykonawców. Ja w kategorii autorów piosenek dostałem pierwszą nagrodę z ex aequo Katarzyną Lengren, córką Zbignewa Lengrena. Ona śpiewała własną autorską piosenkę z muzyką Stanisława Syrewicza –znanego światowego kompozytora, który napisał Edycie Górniak przebój z Eurowizji „To nie ja byłam Ewą”. Moje początki były w dobrym towarzystwie.
Anna Stachowiak: Ty nie lubisz jubileuszów, a Kraków jest znany z tego, że tu ciągle się coś obchodzi i świętuje, więc jak to jest?
Andrzej Sikorowski: Jubileusze zrobiły się komercyjne. Bardzo często organizatorom imprez, żeby je sprzedać hasło typu „rocznica”, „jubileusz” bardzo pomaga. Ludzie chętniej kupią bilet, gdy będzie celebrowane jakieś większe wydarzenie. Jak ktoś ma pięćdziesięciolecie, to idą zobaczyć czy jeszcze stoi, bo różnie z tym bywa. Ja już należę do tych artystów, którzy jeżdżą komunikacją miejską za darmo, więc jak śpiewam o tęsknocie za młodością, to jest dość uzasadniona teza.
Anna Stachowiak: Śmiejesz się, że śpiewanie sprawia Ci ogromną radość, jednocześnie mówiąc, że przestaniesz to robić, kiedy nie będziesz mógł uchwycić gitary.
Andrzej Sikorowski: To reguluje biologia. Ja zdecydowanie jestem tego zdania i zawsze mówiłem, że jeżeli zobaczę, że moje palce nie są w stanie poruszać się w miarę sprawnie, nie wyciągam góry lub zapominam tekstu, to rzeczywiście natychmiast przestanę to robić, bo kariera Mieczysława Fogga mnie nie interesuje. Ja nie zdecydowałem, że umrę przed mikrofonem, zdecydowanie nie. Jest dużo fajnych zajęć i powiem szczerze, że dzisiaj podpisana umowa na występ jest rzeczą świętą, więc jak żona mi zrobiła kilka występów w trakcie trwania mistrzostw w piłce nożnej, to mnie boli jak cierń. Tam grają, a ja tu muszę się wygłupiać i nie mogę tego oglądać. To okropne.
„(…)jeżeli zobaczę, że moje palce nie są w stanie poruszać się w miarę sprawnie, nie wyciągam góry lub zapominam tekstu to rzeczywiście natychmiast przestanę to robić, bo kariera Mieczysława Fogga mnie nie interesuje.”
Anna Stachowiak: Ty tak pięknie mówisz, że mierzysz się z publicznością. Co to oznacza?
Andrzej Sikorowski: Ja muszę ich zmusić do tego, żeby oni bili brawo. Nie nabywam automatycznie gwarancji, wchodząc na estradę, że to przyjęcie będzie ciepłe serdeczne. Ja muszę się o to postarać i jeżeli to się uda zrobić, to jest bardzo satysfakcjonujące i przede wszystkim miłe. Zwłaszcza że mam obok siebie córkę.
Anna Stachowiak: Zbigniew Wodecki mówił o Tobie, że jesteś bardzo upoetycznionym publicystą. Facetem, który w pary przymiotnikach jest w stanie opisać każde artystyczne wydarzenie. Teraz mając okazję Cię słuchać, myślę, że miał rację.
Andrzej Sikorowski: Bardzo miłe, że z jego ust padają takie komplementy, bo Zbyszek to był jeden z inteligentniejszych ludzi, jakich miałem przyjemność znać. Z bardzo takim szybkim procesorem, jeżeli chodzi o ripostę, odzywkę. Co tu dużo mówić, wielka szkoda. I wymieniony Andrzej Zaucha był drugi. Wybitni artyści, wybitni wokaliści, których teraz tak jakoś się nie obserwuje.
Anna Stachowiak: Mieliście taki rodzaj niesamowitego porozumienia.
Andrzej Sikorowski: Andrzej Zaucha był z mojego rocznika, Zbyszek rok młodszy, więc dużo nas łączyło. Łączył nas Kraków, podobne środowiska, podobne szkoły, podobne kluby. Musieliśmy się spotykać, a potem to była zwyczajna znajomość towarzyska. Andrzej Zaucha pod koniec życia z naszego domu nie wychodził.
„Andrzej Zaucha pod koniec życia z naszego domu nie wychodził.”
Anna Stachowiak: Łączyło was zamiłowanie do muzyki, niezwykły talent, muzykalność, ale też przyjaźniliście się bez zawiści. Nawzajem się wspieraliście w swoich dokonaniach artystycznych.
Andrzej Sikorowski: Z przyjemnością obserwuje środowisko krakowskie. U nas rzeczywiście nie odnotowuję takiego zjawiska zawiści. Ludzie, którzy zajmują się tym samym, czyli estradą, zazwyczaj znają się, przyjaźnią i nie ma między nimi złej rywalizacji. Nie ma niedobrej konkurencji, a ja nie zauważyłem żadnej zazdrości. Wręcz z wieloma wymienionymi artystami, tymi zmarłymi i żyjącymi wymieniałem się imprezami. Na przykład Zbyszek Wodecki miał zwyczaj, że strasznie był nieporządny i potrafił wziąć dwie imprezy w jednym terminie. Wtedy dzwonił do mnie i mówił „Jędruś, nie pojechałbyś do Słupska? Bo właśnie wziąłem drugą imprezę w Kielcach i tam już nie zdążę”. Byliśmy skłonni odstępować sobie pracę i to dowodzi, że się wspieraliśmy, a nie rywalizowaliśmy.
„Byliśmy skłonni odstępować sobie pracę i to dowodzi, że się wspieraliśmy, a nie rywalizowaliśmy.”
Ja wcale nie kryję, że jestem już z innego pokolenia. Nie komunikuję się już tak łatwo z tym, co się dzieje. Ja nie wiem, kto to jest Young Leosia, mimo że ona ma 30 milionów tak zwanych followersów. Nie wiem kto to jest i mnie to zupełnie nie boli. Są młodzi ludzie, którzy się nią fascynują i nie mam też do nich o to pretensji. To jest zupełnie oczywisty upływ czasu.
Tak samo ja zupełnie nie trawię z nielicznymi wyjątkami współczesnego teatru. Jak widziałem spektakle Swinarskiego, to mnie nikt „Potopem” granym w magazynie rolniczym nie będzie głowy zawracał po prostu. Ja mam zupełnie inaczej zawieszoną poprzeczkę estetyczną i to, co próbują robić młodzi ludzie bardzo często tylko po to, by zaintrygować, tym co robią to nie moja bajka.
Anna Stachowiak: Jesteś autorem wielu tekstów dla naszych fantastycznych artystów. Maryla Rodowicz, Krystyna Prońko, Zbigniew Wodecki, Jacek Wójcicki.
Andrzej Sikorowski: Najbliżej byłem związany z Marylą, ale trochę się pokłóciliśmy. Ja zareagowałem, gdy ona wystąpiła z Martyniukiem i napisałem jej nieprzyjemnego SMS- a.
Anna Stachowiak: Ale zazwyczaj jak dawałeś jej jakąś piosenkę, to ona dostosowywała się do Ciebie i twojej pierwotnej wizji.
Andrzej Sikorowski: Trzeba powiedzieć, że Maryla miała do tego takie podejście, że jak dostawała ode mnie rybkę zapisaną na kasecie, to potem już nie brałem udziału w procesie aranżowania piosenki. Dopiero gdy słyszałem ją w radiu, wtedy dzwoniłem do niej z aprobatą, że też bym tak sobie to wyobrażał. Trafiałem w jej wyobraźnię. Napisałem jej parę piosenek i byłem dumny, że mogę współpracować z taką artystką.
„Najbliżej byłem związany z Marylą, ale trochę się pokłóciliśmy.”
Andrzej Sikorowski: Natomiast Maryla dużo fajnych przygód mi zgotowała. Dzięki niej mogłem współpracować z Agnieszką Osiecką. Razem napisaliśmy „Polską Madonnę”, za którą Maryla dostała nagrodę. Możliwość współpracy z Agnieszką była dla mnie frajdą, bo to była okazja spotkania kogoś niezwykłego. Ona była osobą wielkiej wiedzy i erudycji .